Dziennik Nie Codzienny

( Dziennik nie pisany codziennie)

Wstęp:

Pewna przedsiębiorcza pani, w jednym ze swych motywacyjnych wykładów wspominała, że gdy była przez jakiś czas unieruchomiona, to postanowiła, że ‘przynajmniej książkę napisze’.

A ja, skoro już książkę napisałam, ( pt.: Stowarzyszenie, można jej wysłuchać w formie słuchowiska, a nowa dopiero się wykluwa w sferze zamierzeń jej napisania), postanowiłam, już jakiś czas temu, że w międzyczasie zacznę tworzyć blog, ale chciałam zrobić to w bardziej nowoczesnym formacie, więc zwlekałam, bo mój Osobisty Informatyk, który obiecał mi, że ‘na pewno do końca stycznia br., zajmie się moim nowym blogiem’, jak dotąd, ( dzisiaj jest kolejny dzień lutego), nie ma czasu zająć się sprawą od strony technicznej.

Zatem zanim zacznę tworzyć blog nowoczesny, w całej okazałości, tymczasem w zakładce pt.: Dziennik Nie Codzienny , podzielę się tutaj niektórymi moimi przemyśleniami.

Właśnie przyszło mi do głowy, że to moje kilkutygodniowe uziemienie, które z kilku powodów, nie wygląda na jakiś zwyczajny przypadkowy przypadek, zawiera w sobie, (obok tych innych powodów), czynnik przyspieszenia tworzenia pre-bloga.

Nie czekając dłużej, a przy tym zachęcona, ( zwłaszcza tym najaktualniejszym), pozytywnym i motywującym do dalszego działania komentarzem na temat kontentu, który to z powodów technicznych niestety nie wyświetla się publicznie*, przystępuję do pisania, ‘póki co’, tutaj. 🙂

*Już się wyświetla. (w  zakładce Ostatnie wpisy, brak tytułu).

***

Wypadek – nie przypadek?

W połowie listopada zeszłego roku, skręciłam nogę w kostce, idąc energicznie, prawie młodzieżowym krokiem do piekarni.

Chodnik był równy i pusty, szłam więc pewnie , zatopiona we własnych myślach, planując, co jeszcze w tym dniu mam do zrobienia, i nagle.. bach!

W ułamku sekundy, zobaczyłam chodnik tuż przed okularami słonecznymi!..

Chyba przeżyłam kilkusekundowy szok, bo nie wiem jak i skąd, zjawił sie przy mnie jakiś człowiek,( albo anielski posłaniec?), który pozbierał mnie z chodnika i doprowadził do piekarni, w drodze do której właśnie zdążałam.
Serdecznie podziękowałam za pomoc, i zdołałam jeszcze, na trzęsących się nogach kupić chleb i wyjść z piekarni.

Potem już nie byłam w stanie iść, i nie doszłabym do domu, gdyby mąż po mnie nie przyjechał, po tym jak zawiadomiła go córka, do której zadzwoniłam do pracy, bo nie mogłam się do męża dodzwonić.

No i tak dotrwałam, bez zawracania głowy lekarzowi , do 11-tego dnia po wypadku.
Dobrze, że jednak w końcu poszłam do lekarza , ( a właściwie zostałam odtransportowana przez męża), i zrobiono zdjęcie.
Okazało się, że jest pęknięcie w kostce.

Myślę, że gdybym nie ćwiczyła codziennie, to uraz mógłby być jeszcze większy, niż się okazało, że jednak był.

Ten wypadek trochę mnie przystopował, nie tylko w moich zeszłorocznych planach, ale też zapalił chyba już na stałe, małe, pulsujące w oddali, światełko ostrzegawcze; muszę chodzić wolniej, jak na senior(k)ę przystało. No i nie zamyślać się idąc!

Muszę mieć oczy otwarte na to, co się dzieje na chodniku i na ulicy, bo jak to mówi stare porzekadło, licho, które ponoć nigdy nie śpi, albo innymi słowy; niewidzialni predatorzy polują i czyhają z niewidzialnymi pętami na nieostrożnych i zamyślonych.

Moja siostra idąc zamyśliła się do tego stopnia, że gdyby z tego zamyślenia nie wybudził jej wpatrujący się w nią intensywnie wzrok jakiejś pani, która przechodziła obok, siostra weszłaby na tory tramwajowe, w chwili, w której tramwaj właśnie nadjeżdżał! Ta sytuacja też ją otrzeźwiła i siostra postanowiła poruszać się po ulicy i na chodniku , w poczuciu czujnej obserwacji, nie pozwalając sobie na stany zamyślenia. (..)

Moje konkluzje pozdarzeniowe.

Uświadomiłam sobie coś, nad czym wcześniej nie rozmyślałam, (bo przecież nie zakładałam, że się potknę idąc ulicą, i zwichnę nogę w kostce, i cały dalszy ciąg zdarzeń z tym związanych. Gdybyśmy byli w stanie przewidywać co się wydarzy, choćby na  kilka chwil naprzód!’);

Przekonałam się, że mimo sporej sprawności ruchowej, w tej mojej konkretnej sytuacji, tuż po wypadku i kilka dni potem, plus dowóz do lekarza tam i z powrotem, bez pomocy mojego męża i córki nie dałabym rady. . Po prostu nie mam pojęcia, jakbym sobie poradziła.

Na domiar wszystkiego, na drugi dzień, po założeniu gipsu, zasłabłam w drodze z łazienki do pokoju, i mąż zbierał mnie z podłogi.

To mi uzmysłowiło, w całym moim zosiosamosiowym usposobieniu i zaufaniu do całkiem dobrej kondycji fizycznej, że w pewnych sytuacjach, których się nie zakłada, ani ich nie przewiduje, gdyby nie konkretna pomoc, to nie wiadomo, co by było. (..)

Po dwóch tygodniach zagipsowania przeszłam na ortezę.

Orteza, czyli but cyborga była o tyle wygodniejsza, że mogłam chodzić po domu bez kuli, no i zdejmować ją, aby brać prysznic, noga była w lepszym stanie, niż po wyjęciu z gipsu, opuchlizna prawie zeszła zupełnie.

W ortezie spędziłam święta i przywitałam nowy rok, z nadzieją, że wkrótce potem, będę mogła znowu poruszać się swobodnie. Tak się też stało, chociaż z niewielkim przesunięciem czasowym.

kilka tygodni temu planowałam odwiedzić wystawę malarstwa współczesnego, ale gdy już termin był mniej więcej umówiony ze znajomym, który wystawę organizował, okazało się, że pośliznął się i poważnie poturbował.

Tak więc pamiętając, że nieoczekiwane zmiany mogą się wydarzać, staram się nie robić zbyt dalekosiężnych planów, bo ta historia ze zwichnięciem w kostce uświadomiła mi, jak w jednej chwili, może się okazać, że stąpamy po ruchomych piaskach..

No dobrze, ale jakie symptomy sprawiły, że potraktowałam ten wypadek, jako nie przypadek?

Otóż, gdy mąż kupował dla mnie bandaż w aptece, spotkał córkę naszej wspólnej znajomej, która tam pracuje. Akurat wyszła z zaplecza, zmienić koleżankę, gdy mój mąż oczekiwał na przyniesienie bandaża.
Okazało się, że jej mama a nasza wspólna znajoma, jakiś czas wcześniej, skręciła nogę.
Ten niezwykły zbieg okoliczności był dla mnie impulsem do wykonania telefonu, i mogłyśmy porozmawiać po latach nie widzenia się!

Znajoma chciała już wcześniej się z nami skontaktować, ale jakoś się nie składało, bo ona raz do roku wyjeżdżała na kilka miesięcy z miasta, a poza tym ona czekała, aż to ja do niej zadzwonię, bo jestem młodsza. 🙂 .
No i tak minęło kilka lat, no i musiałyśmy obie – ona  skręcić, a a ja zwichnąć nogę, aby nasz kontakt się odnowił.

Udało mi się też w międzyczasie, trafić do lekarza ortopedy, kolegi ze szkoły średniej, który kilka lat temu wyleczył bezoperacyjnie moje nadgarstki, a teraz również z powodzeniem, zajął się wyleczeniem mojej zwichniętej kostki.
Przy okazji tego ponownego miłego spotkania po latach, ( z wyjątkiem okoliczności zwichnięcia), również miło było powspominać, niektóre szkolne koleżanki i kolegów, z tej samej klasy. 🙂


Coś poszło nie tak.. (kilka godzin temu)

.. w umieszczeniu nowej zakładki na pasku zadań, w mojej Galerii, a to dlatego, że po nowej aktualizacji, która aktualizuje mi strony nie pytając mnie o zdanie, coś się zmieniło, ale co nie wiem, i nie wiem, gdzie mam klikać, żeby było jak dawniej, czyli, żeby móc umieścić na pasku zadań Galerię 3, obok Galerii 2.

Palce mi już opadają w walce z tym technicznym potworem!

Moja Galeria 3 pokazuje się, ale nie tam, gdzie ja chciałam, żeby się pokazywała, czyli po prawej stronie strony głównej pod: Ostatnie wpisy.

Na dodatek przestała działać opcja pogrubienie czcionki, i kolor.

***

Po kilku godzinach

Przed chwilą sprawdziłam, i.. zniknął wpis, który był napisany po kilku godzinach, że już wszystko działa.. (teraz napisałam nowy)

Czegoś tu nie chwytam..


p.s.

Zniknęło, bo zapomniałam zaktualizować temat?.. O jeny..